Dwa Kroki w Przód, Jeden w Tył

Swoje pierwsze podróżnicze kroki stawiałem w roku 2008. Mobilny internet wtedy jeszcze praktycznie nie istniał, a o tabletach i czytnikach e-booków mało kto marzył. Szczytem elektroniki, którą zabierałem w podróż był prosty telefon, iPod (nie mylić z iPadem) oraz aparat fotograficzny. Do plecaka zabierałem minimalną ilość kabli i chyba nawet nie miałem ze sobą żadnej zapasowej karty SD. Proste i piękne podróżnicze życie.

Dziś moje podróżowanie wygląda inaczej. Elektronika, która mi ciągle towarzyszy to komputer, smartfon, aparat fotograficzny, miniaturowa kamerka, czytnik e-booków, dyktafon, a do tego cała masa akcesoriów: mini statywy, pokrowco/futerało/obudowy, kable, karty SD, itd. itp. Wprawdzie w swoją pierwszą południowoamerykańską podróż wyruszyłem z zamiarem zminimalizowania wszystkiego, to jednak gdzieś po drodze pojawiło się blogowanie i filmowanie, a z tym i odpowiednia ilość sprzętu. A z 12 kg zrobiło się 20.

Przed zakupem swojego pierwszego smartfona broniłem się długo. Wreszcie, w 2013, kupiłem swojego pierwszego (i obecnego) iPhone’a 4S. Pamiętam to uczucie jak dziś: zmieszanie ekscytacji z niepokojem. W momencie, gdy po raz pierwszy odpaliłem swojego smartfona zrozumiałem, że już nigdy nie będę zupełnie offline. A bycie odłączonym od sieci podobało mi się bardzo.

Telefon kupiłem, ponieważ postanowiłem połączyć podróżowanie z pracą. Zapragnąłem podczas swoich podróży tworzyć aplikacje mobilne i wtedy wydawało się to strzałem w dziesiątkę. Być sobie cyfrowym nomadą, jeździć po świecie i tworzyć (sr)appki, które będą pasywnie zarabiały na moje włóczęgostwo. I byłoby, gdyby nie jeden szczegół. Bo to włóczęgostwo z komputerem i całym tym elektronicznym szajsem to już nie to samo.

Moje pierwsze podróże kręciły się głównie wokół autostopu i nie miało znaczenia, czy „zaliczę” wszystkie atrakcje po drodze i jak długo będę przesiąkał atmosferą danego miejsca. Wręcz przeciwnie, chodziło o to, żeby poruszać się jak najszybciej, najefektowniej i na jak największym przypale. Rezerwacja hostelu w Barcelonie na weekend? Eee, kto by o tym myślał, najwyżej przekimam się w namiocie w parku Forum na obrzeżach miasta. I tak było.

Dziś patrzę na siebie i swój bagaż z pewnym obrzydzeniem. Boże, tyle tego mam, że nie dość, że nie jestem mobilny to jeszcze jakby mnie okradli, to straciłbym większość zgromadzonego w swoim życiu majątku. Ale taki niby był zamysł, przyjechać do Wenezueli i skupić się na pracy, zresztą na długo tu nie przyjechałem, więc jakoś przeżyję. Ale zaczynam dostrzegać, że przez te ostatnie trzy podróżnicze lata przeszedłem długą drogę i to swoje podróżowanie mocno skomplikowałem. Podczas gdy zamiast komplikować, należy upraszczać. Brzytwą Ockhama ciąć i odrzucać, to co się nie sprawdza i zawadza. Zarówno w zakresie fizycznym, jak i niematerialnym.

Zgadzacie się ze mną?

Zdjęcie zrobione na plaży El Tirano na wyspie Margaricie w Wenezueli.