Listy Backpackisty: World Salsa Capital Listy Backpackisty: Ze Światowej Stolicy Salsy

When I was travelling through Central America I developed a habit to write regularly. With a few exceptions for two months you could read new posts every Monday, Wednesday and Friday. This time I fail all the time. You know why? Because it’s good here. Really good.

I’m in Cali, Colombian or Worlds capital of salsa, depends on who you speak to. So how does it look like here? A lot of people dance salsa here, most of the bars has it and you can find a place to dance everyday. Just before arriving to Cali I figured out that I might have some hard time here I took few salsa lessons back in Bogota. I’m here in Cali since Friday and yet there was no day I wouldn’t dance salsa. Yesterday I left hostel and went for the language exchange but finished at 1 AM when the salsa party finished. That’s interesting, because I even didn’t have a sip of beer. But today I’m not dancing. It’s a rest time.

So how is it? First few times were horrible but thankfully all the borders are slowly disappearing and eventually salsa starts to make sense, it becomes quite natural and the body is adjusting to new moves. Salsa, with it’s specific rhythm, latino feel and unlimited possibilities of improvement and expression taught me that it can actually be the same as my other passions such as skateboarding or surfing. The thing that you can get better at your whole life.

I arrived to Cali after five day trip from Bogota. I recorded loads of footage which I started to put up in new episode of Latino Soap Opera but I’m little bit overwhelmed how much work more I have and starting to wonder if I should make two or three separate episodes. And there’s a chance I will make it for halloween.Podróżując po Ameryce Centralnej wyrobiłem w sobie nawyk regularnego pisania. Z nielicznymi wyjątkami przez bite dwa miesiące mogliście czytać moje posty w każdy poniedziałek, środę i piątek. W tej podróży odnoszę jednak tylko porażki. Wiecie dlaczego? Bo jest bardzo fajnie i nie ma kiedy pisać.

Jestem w Cali, Kolumbijskiej stolicy salsy, choć niektórzy twierdzą, że nie tylko Kolumbijskiej, ale i światowej. W praktyce wygląda to tak, że wszyscy tutaj salsę tańczą, większość knajp gra właśnie tę muzykę, a codziennie można znaleźć miejsce żeby potańczyć. Jeszcze przed przyjazdem do Cali przeczuwałem jak to się może skończyć, więc w Bogocie wziąłem udział w kilku lekcjach. W Cali jestem od piątku i jeszcze nie było dnia, żebym nie tańczył salsy. Wczoraj wyszedłem z hostelu z zamiarem uczestnictwa w wymianie językowej, a skończyłem o pierwszej w nocy, gdy zapaliły się światła oznajmiające koniec imprezy. Podejrzane, bo nawet nie wypiłem łyka piwa. Ale dzisiaj już nie tańczę.

Jak mi idzie? Różnie. Pierwsze kilka razy były okropne, ale powoli wszelkie granice wynikające z braku kompetencji zaczynają znikać. Te fizyczne i mentalne. Salsa z początku niezrozumiała zaczyna mieć sens i tańczy się ją naturalnie, a ciało przystosowuje się do nowych ruchów. Salsa to specyficzny rytm, latynoskie brzmienia i nieograniczone możliwości rozwoju oraz ekspresji. Taniec jakoś nigdy mnie specjalnie nie pociągał, ale będąc tutaj w Kolumbii zaczynam widzieć, że to przecież dokładnie to samo co surfing czy deskorolka, czyli jedno z tych zajęć w których można doskonalić się przez całe życie.

Do Cali dojechałem po pięciu dniach eksploracji trasy od Bogoty. Zebrałem mnóstwo materiału, który nawet zacząłem montować, jednak ciągle łapię się za głowę patrząc ile tego jest i ciągle zastanawiam się, czy nie zrobić z tego dwóch lub trzech odcinków. Jest szansa, że zdążę na Halloween.